poniedziałek, 26 stycznia 2015

Rozdział 12

Dzisiejszy dzień jest...Ugh. Nawet nie wiem jak mam go opisać. Ciągle myślę o tym co się dzieję dookoła mnie. Nie mogę uwierzyć, że to się dzieję naprawdę. Jeszcze mam malutką nadzieję, że obudzę się z tego kiepskiego snu, ale wiem to się nie zdarzy. Dziwie się, że jestem w tej sytuacji taka spokojna. Przecież inna osoba na moim miejscu dostałaby zawału lub by gdzieś uciekła. W sumie, właśnie to robię. Pakuje się. Nie dam rady dłużej tu siedzieć, szepnęłam do siebie. Zarzuciłam torbę za ramię i po cichu wyszłam z domu. Zapewne za jakieś pięć minut moja "kochana" mamuśka wstanie a ona jest ostatnią osobą na moim liście, do której mogłabym pójść i się wyżalić. Przecież ona ma Seana. Po co ma się martwić głupią nastolatką. Jeszcze parę tygodni temu mówiła mi, że jestem dorosła i sama zadbam o siebie, ale to, że mam siedemnaście lat nic znaczy. Wiek to tylko liczba, nic więcej. Z chęcią zamieniłabym się życiem z dzieciakami, które w ogóle nie mają rodziców. Wolę nie mieć nikogo niż cierpieć przez moją rodzicielkę. Moja własna matka jest zwykłą i nic nie wartą dziwką. Przepraszam, nie powinnam tak myśleć. Przecież  ona mnie urodziła, wkładała dużo miłości w to, co dla mnie robiła, nie powinnam nigdy tak ją nazywać. Gówno prawda! Prawie żadna z tych rzeczy nie została zrealizowana. Zawsze ją widziałam z wieloma facetami, zmieniała je jak rękawiczki. Jedynie Sean został z nią najdłużej. Ogólnie jej "kandydaci" byli obleśni. Ciągle wmawiałam sobie, że to tylko jej przyjaciele z pracy, ale nie mam zamiaru kolejny raz się okłamywać. Wiem jak było naprawdę. Doskonale pamiętam jak dawni znajomi śmieli się ze mnie. Mówili mi, ze skończę jak ona i prawdę mówiąc, zaczęłam im coraz częściej wierzyć. Jaka matka, taka córka. Prawda? To było kiedyś. Teraz jest zupełnie inaczej. To były zwykłe bogate bachory. To, co chcieli, zawsze dostawali. A ja? Musiałam pół roku gadać o nowym telefonie. Musiałam ciężko pracować na to, co chciałam.  Życie nie jest takie kolorowe jak większości się wydaje. Ciągle skrywa przed nami jakieś tajemnice.
Z internetu wyczytałam, że najbliższy przystanek autobusowy jest trzydzieści minut drogi od mojego domu, więc zanim tam doszłam byłam już wykończona. Szłam tak szybko, że gdy się gwałtownie zatrzymałam, zakręciło mi się w głowie i przez chwilę myślałam, ze zemdleje. Po pięciu minutach czekania, autobus przyjechał. W środku było mało osób, z czego się ucieszyłam. Dokąd jadę? Tego sama nie wiem. Planuję polecieć do cioci. Zatęskniłam się za Ethanem. Tak bardzo chciałabym, żeby był teraz przy mnie. Jestem ciekawa jak w ogóle zareaguje na mój widok. Będzie szczęśliwy, zły? W sumie obiecałam mu, ze wkrótce się zobaczymy, więc tak jakby, dotrzymałam słowa?
.
.
.
Lotnisko. Tak, właśnie tutaj jestem. Miejsce, gdzie ludzie się żegnają lub witają. Miejsce, które dla niektórych jest szczęśliwe i polubione lub smutne i znienawidzone. Gdy patrzyłam na pewną rodzinę, poczułam dziwny ucisk w brzuchu. Nie potrafię opisać tego uczucia. Może to zazdrość lub tęsknota? W każdym bądź razie, musiałam się skupić na czymś innym. Szczerze? Nigdy tutaj nie byłam i mogę śmiało stwierdzić, że z łatwością można się zgubić. Szybkim krokiem szłam w kierunku kasy. Spojrzałam na wysoką blondynkę z szarymi oczami, która nazywała się Rose. Mogłam to wyczytać z kartki, która znajdowała się przy biurze. Przez chwilę zastanawiałam się co powiedzieć.
-Dzień Dobry, poproszę bilet do Londynu- powiedziałam z drżącym głosem. Kobieta uśmiechnęła się-na dziś-dodałam zanim ona zapytała. Blondynka spojrzała na ekran komputera a następnie jej wzrok ponownie utkwił na mnie.
-Bardzo mi przykro, ale wszystkie bilety zostały wykupione-kiwnęłam głową i kolejny raz poczułam te dziwne uczucie w brzuchu-Ale jeśli Pani na tym bardzo zależy, proszę pójść do odprawy. Może ktoś zrezygnuje-Te słowa trochę podniosły mnie na duchu. Może była jakaś szansa? Co chwila podchodziłam do jakiejś osoby z nadzieją, że może zrezygnuje z biletu, ale nikogo takiego nie było. Czułam się jak chodzący pech. Zrezygnowana oparłam się o ścianę. I co mam teraz zrobić? Nie zamierzam wracać do domu, już wolę czekać wieczność na ten cholerny bilet. Cicho przeklęłam.
W pewnym momencie podszedł do mnie dość starszy mężczyzna, który miał na oko sześćdziesiąt lat. Zaczął grzebać w kieszenie kurtki a po chwili wyciągnął bilet, który mi wręczył. Zrobiłam wielkie oczy na co mężczyzna się zaśmiał.
-Czekałem na swoją kolej, ale nie mogę nigdzie lecieć-wzruszył ramionami-rodzina ważniejsza niż jakieś spotkanie.
-Ja...nie wiem co powiedzieć. Dziękuje-odparłam lekko zawstydzona. Przez chwilę staliśmy w ciszy, ale mężczyzna po pewnym czasie spojrzał na swój zegarek i odszedł. Zdezorientowana zaczęłam się rozglądać, ale nigdzie go nie było. Wzięłam głęboki oddech i szłam w stronę odprawy. To chyba nie będzie takie łatwe jak mi się wydaję.
_______________ _______________ ______________
Oto mamy już dwunasty rozdział i muszę stwierdzić, że wena mnie opuściła...
Ten rozdział nie jest sprawdzony, więc za każde błędy, przepraszam. Nie wiem co mam jeszcze napisać, więc zostawię to Wam. 

5 komentarzy:

  1. http://ifistay-ff.blogspot.com/?m=1 moje fanfiction, zapraszam do cczytania i komentowania x

    OdpowiedzUsuń
  2. Sorki, że to napiszę...ale nie czuję tego rozdziału (nie mam na celu urażenia ciebie ;) ) Poprzednie były lepsze, oby wena szybko wróciła :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Cóż, moim zdaniem to naprawdę dobry rozdział. Oby ci wena szybko wróciła :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Kolejny świetny (zresztą jak zawsze ;)) rozdział.
    Twojego bloga odkryłam dopiero dzisiaj, ale mogę powiedzieć, że warto było :*
    Nigdzie nie widziałam lepszego opowiadania (a mówi to osoba, która przeczytała z miliard różnych fanfiction)
    Mam nadzieję, że kolejny rozdział pojawi się już niedługo. Życzę Ci pomysłów na dalszy ciąg opowiadania :D
    Gorąco pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń