sobota, 21 lutego 2015

WAŻNE

Na początku chciałabym Was najmocniej przeprosić, że nie dodawałam rozdziału. Niestety nie mam ostatnio czasu by usiąść i coś napisać. Wiecie, nauka...
Dwa tygodnie temu znalazłam jednak czas by napisać rozdział, lecz tak naprawdę nic nie napisałam. Siedziałam dość długo na wymyśleniu jakiegoś sensownego zdania i stwierdzam, że wena mnie opuściła. Nie widzę sensu by siedzieć nad dwoma zdaniami dwadzieścia minut lub więcej (bo uwierzcie mi, że tak było), więc zawieszam tego bloga. Jest mi z tego powodu bardzo przykro bo dzieliłam się z Wami moją pasją. Bardzo dziękuje za wszystkie komentarze, które czytałam z ogromnym uśmiechem na twarzy, dziękuję, że czytaliście moje wypociny. Oczywiście, wrócę i dokończę te opowiadanie, ale nie wiem kiedy. Może za miesiąc, za dwa. Nie wiem.
Mam nadzieję, że mnie zrozumiecie i naprawdę przepraszam, że nic nie dodawałam, ale myślałam, że jednak coś napiszę. A jednak się myliłam. Więc...do zobaczenia?

poniedziałek, 26 stycznia 2015

Rozdział 12

Dzisiejszy dzień jest...Ugh. Nawet nie wiem jak mam go opisać. Ciągle myślę o tym co się dzieję dookoła mnie. Nie mogę uwierzyć, że to się dzieję naprawdę. Jeszcze mam malutką nadzieję, że obudzę się z tego kiepskiego snu, ale wiem to się nie zdarzy. Dziwie się, że jestem w tej sytuacji taka spokojna. Przecież inna osoba na moim miejscu dostałaby zawału lub by gdzieś uciekła. W sumie, właśnie to robię. Pakuje się. Nie dam rady dłużej tu siedzieć, szepnęłam do siebie. Zarzuciłam torbę za ramię i po cichu wyszłam z domu. Zapewne za jakieś pięć minut moja "kochana" mamuśka wstanie a ona jest ostatnią osobą na moim liście, do której mogłabym pójść i się wyżalić. Przecież ona ma Seana. Po co ma się martwić głupią nastolatką. Jeszcze parę tygodni temu mówiła mi, że jestem dorosła i sama zadbam o siebie, ale to, że mam siedemnaście lat nic znaczy. Wiek to tylko liczba, nic więcej. Z chęcią zamieniłabym się życiem z dzieciakami, które w ogóle nie mają rodziców. Wolę nie mieć nikogo niż cierpieć przez moją rodzicielkę. Moja własna matka jest zwykłą i nic nie wartą dziwką. Przepraszam, nie powinnam tak myśleć. Przecież  ona mnie urodziła, wkładała dużo miłości w to, co dla mnie robiła, nie powinnam nigdy tak ją nazywać. Gówno prawda! Prawie żadna z tych rzeczy nie została zrealizowana. Zawsze ją widziałam z wieloma facetami, zmieniała je jak rękawiczki. Jedynie Sean został z nią najdłużej. Ogólnie jej "kandydaci" byli obleśni. Ciągle wmawiałam sobie, że to tylko jej przyjaciele z pracy, ale nie mam zamiaru kolejny raz się okłamywać. Wiem jak było naprawdę. Doskonale pamiętam jak dawni znajomi śmieli się ze mnie. Mówili mi, ze skończę jak ona i prawdę mówiąc, zaczęłam im coraz częściej wierzyć. Jaka matka, taka córka. Prawda? To było kiedyś. Teraz jest zupełnie inaczej. To były zwykłe bogate bachory. To, co chcieli, zawsze dostawali. A ja? Musiałam pół roku gadać o nowym telefonie. Musiałam ciężko pracować na to, co chciałam.  Życie nie jest takie kolorowe jak większości się wydaje. Ciągle skrywa przed nami jakieś tajemnice.
Z internetu wyczytałam, że najbliższy przystanek autobusowy jest trzydzieści minut drogi od mojego domu, więc zanim tam doszłam byłam już wykończona. Szłam tak szybko, że gdy się gwałtownie zatrzymałam, zakręciło mi się w głowie i przez chwilę myślałam, ze zemdleje. Po pięciu minutach czekania, autobus przyjechał. W środku było mało osób, z czego się ucieszyłam. Dokąd jadę? Tego sama nie wiem. Planuję polecieć do cioci. Zatęskniłam się za Ethanem. Tak bardzo chciałabym, żeby był teraz przy mnie. Jestem ciekawa jak w ogóle zareaguje na mój widok. Będzie szczęśliwy, zły? W sumie obiecałam mu, ze wkrótce się zobaczymy, więc tak jakby, dotrzymałam słowa?
.
.
.
Lotnisko. Tak, właśnie tutaj jestem. Miejsce, gdzie ludzie się żegnają lub witają. Miejsce, które dla niektórych jest szczęśliwe i polubione lub smutne i znienawidzone. Gdy patrzyłam na pewną rodzinę, poczułam dziwny ucisk w brzuchu. Nie potrafię opisać tego uczucia. Może to zazdrość lub tęsknota? W każdym bądź razie, musiałam się skupić na czymś innym. Szczerze? Nigdy tutaj nie byłam i mogę śmiało stwierdzić, że z łatwością można się zgubić. Szybkim krokiem szłam w kierunku kasy. Spojrzałam na wysoką blondynkę z szarymi oczami, która nazywała się Rose. Mogłam to wyczytać z kartki, która znajdowała się przy biurze. Przez chwilę zastanawiałam się co powiedzieć.
-Dzień Dobry, poproszę bilet do Londynu- powiedziałam z drżącym głosem. Kobieta uśmiechnęła się-na dziś-dodałam zanim ona zapytała. Blondynka spojrzała na ekran komputera a następnie jej wzrok ponownie utkwił na mnie.
-Bardzo mi przykro, ale wszystkie bilety zostały wykupione-kiwnęłam głową i kolejny raz poczułam te dziwne uczucie w brzuchu-Ale jeśli Pani na tym bardzo zależy, proszę pójść do odprawy. Może ktoś zrezygnuje-Te słowa trochę podniosły mnie na duchu. Może była jakaś szansa? Co chwila podchodziłam do jakiejś osoby z nadzieją, że może zrezygnuje z biletu, ale nikogo takiego nie było. Czułam się jak chodzący pech. Zrezygnowana oparłam się o ścianę. I co mam teraz zrobić? Nie zamierzam wracać do domu, już wolę czekać wieczność na ten cholerny bilet. Cicho przeklęłam.
W pewnym momencie podszedł do mnie dość starszy mężczyzna, który miał na oko sześćdziesiąt lat. Zaczął grzebać w kieszenie kurtki a po chwili wyciągnął bilet, który mi wręczył. Zrobiłam wielkie oczy na co mężczyzna się zaśmiał.
-Czekałem na swoją kolej, ale nie mogę nigdzie lecieć-wzruszył ramionami-rodzina ważniejsza niż jakieś spotkanie.
-Ja...nie wiem co powiedzieć. Dziękuje-odparłam lekko zawstydzona. Przez chwilę staliśmy w ciszy, ale mężczyzna po pewnym czasie spojrzał na swój zegarek i odszedł. Zdezorientowana zaczęłam się rozglądać, ale nigdzie go nie było. Wzięłam głęboki oddech i szłam w stronę odprawy. To chyba nie będzie takie łatwe jak mi się wydaję.
_______________ _______________ ______________
Oto mamy już dwunasty rozdział i muszę stwierdzić, że wena mnie opuściła...
Ten rozdział nie jest sprawdzony, więc za każde błędy, przepraszam. Nie wiem co mam jeszcze napisać, więc zostawię to Wam. 

niedziela, 18 stycznia 2015

Rozdział 11

Na lusterku widniał ten sam napis co w Wordzie. Wyciągnęłam jakiś ręcznik i zaczęłam szybko wycierać. Zaczęłam panikować. Ledwo przyszłam do domu a już takie rzeczy się dzieją. Może faktycznie jak biegłam ktoś mnie obserwował? Na samą tą myśl, przeszły mnie ciarki. Boże pomóż. Po dwóch minutach wyszłam z łazienki jak oparzona. To jest naprawdę dziwne. Czy ten ktoś, tutaj jest? Zdezorientowana szłam w stronę swojego pokoju, gdy nagle zauważyłam jakąś postać. Osoba ta, stała tyłem do mnie i patrzyła przez okno. Czułam jak moje serce biło jak oszalałe. Pierwsze co zrobiłam to chwyciłam parasolkę i wolnym krokiem zbliżałam się do, jak się okazało, chłopaka. Im bliżej byłam tym więcej drżały mi dłonie. Uniosłam parasolkę za moje ramię i miałam nią uderzyć prosto w tył głowy chłopaka, ale ten, gwałtownie się odwrócił i zobaczyłam znajomą twarz. Stałam osłupiała przez moment nie wiedząc co mam zrobić. Po dłuższej chwili się odezwałam.
-Co ty tutaj robisz, do cholery?!-wrzasnęłam popychając go do tyłu. Byłam tak wściekła, że chciałam go uderzyć, rozszarpać...cokolwiek.
-Ej, spokojnie! Zauważyłem cię jak biegłaś. Byłaś wystraszona, więc myślałem, że się coś stało-opowiedział dość szybko i niewyraźnie. Delikatnie opuściłam parasolkę i podejrzliwie zaczęłam mu się przyglądać. A może to on za tym wszystkim stoi?
-I tylko tyle?-prychnęłam-proszę cię. Myślałam, że cie stać na coś więcej-Eliot popatrzył na mnie jak na debilkę.
-O co chodzi?-odwróciłam się w stronę łóżka i wzięłam laptopa, którego postawiłam na biurku.
-Wiem, że to twoja sprawka, Eliot. Mogłeś się bardziej postarać-odparłam, czekając aż urządzenie się włączy. Chłopak bacznie mi się przyglądał a ja kolejny raz byłam w szoku. Word był pusty i przez chwilę sądziłam, że oślepłam lub nie obudziłam się ze snu. Jak to możliwie, no jak?-zaraz zwariuje-odparłam i usiadłam zrezygnowana na krzesło.
-Jacqueline, o co chodzi?-zapytał brunet kucając. Myślałam, że się rozpłacze. Czy we własnym domu nie mogę się czuć bezpiecznie?
.
.
.
Po tym jak opowiedziałam brunetowi o całym zdarzeniu, poprosiłam go aby zostawił mnie samą. Powiedziałam mu o wszystkim o tym 'tajemniczym' SMS-ie, o rozmowie Jai'a, która po części mnie zainteresowała i o tym co się dziś stało. Już wiedziałam, że to nie był on. Może źle zrobiłam, że kazałam mu wyjść, ale mam już wszystkiego dość. Najpierw moja matka zachowuje się jakby straciła rozum, później ktoś chcę mnie wystraszyć. Moje życie to jakiś horror! Jeszcze brakuje jakiegoś psychola, który by mnie gonił z piłą mechaniczną. Już niczego nie rozumiem, ale cieszę się chociaż, że mam jakąś osobę do której mogę przyjść i się wyżalić. To jedyny plus jak do tej pory. Gdyby nie to, może bym dziś ogłupiała do końca. Spojrzałam na zegar, który wskazywał godzinę szóstą rano. Zapewne zaraz moja rodzicielka wstanie. Żeby uniknąć kolejnej awantury, wybiegłam z pokoju i szłam w kierunku kuchni. W szybkim tempie zrobiłam kanapki z dżemem i znów podreptałam na górę. Nie podobało mi się to, że muszę unikać własną matkę, ale innego wyboru nie miałam. Gdyby była inna, ale nie mam zamiaru, kolejny raz, się  tym martwić. Odstawiłam pusty talerz na podłogę a następnie oplotłam się ciasno ramionami, próbując, choć trochę, o tym wszystkim zapomnieć. Zamknęłam powieki i wzięłam parę głębokich oddechów. Z wielką chęcią poszłabym do kogoś, ale do Eliota nie miałam zamiaru iść. Dziwnie się czuję po tym jak go wyprosiłam. Czyżby wyrzuty sumienia? Możliwe. Jedyna osoba, która wpadła mi do głowy była Melanie. Nie często się widzimy, ale gdy nadchodzi ten czas, dzień szybko mija. Nie chętnie wstałam z podłogi i ruszyłam ku wyjściu. Mam nadzieję, że jak znów tu wrócę nic dziwnego się nie stanie. Szła dość szybkim tempem, co chwila odwracając się, czy nikt podejrzany nie idzie za mną. Na moje szczęście, nikogo takiego nie było. Zapukałam parę razy, ale gdy nikt nie otworzył, chwyciłam klamkę i ku mojemu zdziwieniu, drzwi były otwarte. Niepewnie weszłam do środka i zaczęłam się rozglądać. Dom był bardzo ładny i widać było, że włożyła w niego dużo pieniędzy. Otwierałam wszystkie pokoje, ale okazały się być puste. Nagle usłyszałam dziewczęcy śmiech dobiegający gdzieś z góry. Szybko poszłam w stronę schodów i gwałtownie się zatrzymałam. Na korytarzu znajdowało się sporo pomieszczeń, a mi, z czystego lenistwa, nie chcę się wszystkich otwierać, sprawdzając czy w których z nich jest brunetka. Zaczęłam wyliczać i padło na jasne, środkowe drzwi. Powoli weszłam do pokoju i w jednej chwili pożałowałam, że tutaj przyszłam. To co zobaczyłam, to było ohydne. Nie żeby nigdy czegoś takiego nie widziała, ale czułam się....niekomfortowo? Chyba tak mogę to nazwać. Nigdy bym nie pomyślała, że Eliot i Melanie są razem. Nawet do siebie nie pasowali charakterami, tak mi się nie dawno wydawało. Gdy chłopak mnie zauważył, zawstydzony zepchnął brunetkę, która siedziała na nim i przykrył się kołdrą. Melanie, natomiast zabrała swoje ubrania i wyszła. Świetnie zostałam sama z gołym chłopakiem. Chwile patrzyliśmy się na siebie i dopiero teraz dotarło do mnie, że to się dzieję naprawdę. Zakryłam swoje lekko otwarte usta i spuściłam swój wzrok na podłogę. Jest mi tak cholernie wstyd!
-Przepraszam-to było jedyne co mogłam z siebie wykrztusić. Odwróciłam się do niego plecami i w błyskawicznym tempie zeszłam na dół. Gdy byłam już na zewnątrz zaczęłam po cichu siebie wyklinać.
_______________ _______________ _______________
Co sądzicie o tym rozdziale? Kto mógłby być tym "ktosiem" ?


niedziela, 11 stycznia 2015

Rozdział 10

Obudziłam się z krzykiem. Byłam cała spocona, zdezorientowana i trochę mi zajęło zanim zdałam sobie sprawę, że to był tylko sen. Odetchnęłam z ulgą. To tylko jeden, pieprzony sen, Jacqueline. Usiadłam po turecku na łóżku i zaczęłam gładzić swoje włosy, które-zgadując, wyglądały jakby piorun w nie strzelił. Gdy mój oddech się unormował, wstałam i otworzyłam okno. W moim pokoju było tak duszno jak w saunie. Spojrzałam w niebo, które było przepełnione gwiazdami. Nie mogę uwierzyć, że spędziłam całą sobotę na spaniu, ale sam mój mózg błagał mnie aby  się położyła. Odwróciłam się i skierowałam się do mojej szafy. Założyłam luźne dresy i czarną bluzę, która tak na marginesie, była moją ulubioną. Po cichu zeszłam na dół, założyłam buty i dosłownie wybiegłam z domu. Trochę świeżego powietrza dobrze mi zrobi, pomyślałam. Zaczęłam biec przed siebie. Zimny wiatr owiewał moją szyje wywołując przyjemne dreszcze. Właśnie tego mi brakowało. Nie wiem ile już biegłam. Dwadzieścia a może tylko dziesięć minut? W każdym bądź razie byłam już zmęczona. Lekko kucnęłam i zaczęłam głębiej oddychać.
-Oj słabą masz kondycje-usłyszałam tuż za sobą dziewczęcy głos. Nie miałam dość siły by się odwrócić, więc osoba z tyłu ustała na przeciwko mnie i również kucnęła-Powinnaś biec swoim tempem a nie jak jakaś rakieta-dopiero teraz zauważyłam, że dziewczyna była szczupłą brunetką o ciemnych oczach. Posłałam jej uśmiech a ona go odwzajemniła.
-Jacqueline, miło cię poznać-powiedziałam wciąż dysząc.
-Caroline-brunetka zaczęła się oglądać dookoła a potem jej wzrok znów się przeniósł na mnie-dasz radę przebiec jeszcze ze sto metrów?-zapytała kładąc rękę na moim ramieniu. Kiwnęłam głową na co Caroline momentalnie się podniosła. Ostatkami sił dobiegłam do 'mety', która okazała się być jej domem. Czułam się dziwnie wchodząc do środka. Dziewczyna nawet mnie nie zna a już zaprasza do siebie. Skierowałyśmy się do wielkiej kuchni a po chwili otrzymałam od brunetki szklankę soku pomarańczowego. Chciałam zacząć jakiś temat, ale nie wiedziałam jaki. Po twarzy Caroline nawet nie widziałam żeby przejmowała się tą ciszą.
-Em...gdzie jest łazienka?-zapytałam dość nieśmiało. Brunetka objęła mnie ramieniem i zaprowadziła na góre, pokazując ciemne drzwi po lewej. Po załatwieniu swoich spraw, wyszłam z pomieszczenia i miałam juz schodzić, gdy nagle jedne z drzwi się otworzyły a w progu stał ten sam brunet, który śmiał się z mojego "incydentu" w basenie. Chłopak uśmiechnął się, ale ja nadal stałam, patrząc się na niego z zszokowaną miną.
-Co ty tutaj robisz?-zapytaliśmy w tym samym momencie.
-Ja? Mieszkam tu a ty skąd się wzięłaś?- z chęcią zdjęłabym mu ten uśmieszek z twarzy.
-Spotkałam przypadkowo Caroline i...-nie dane było mi dokończyć bo na korytarzu pojawiła się owa brunetka.
-Widzę, że się poznaliście-powiedziała zbyt radosnym głosem. Mój wzrok ciągle był skupiony na chłopaku, który zaczął się drapać po karku.
-Właściwie, już się znamy-i żałuję tego, pomyślałam. Przez chwilę staliśmy w ciszy i dopiero wtedy zauważyłam, że James ma kolczyka w policzku. Muszę przyznać, że słodko z nim wygląda. Jacqueline, ogarnij się, skarciłam się w myślach.
-Już chyba pora na mnie-zakomunikowałam i szybko zeszłam na dół. Założyłam buty i byłam już gotowa do wyjścia, ale krzyk dziewczyny spowodował, że się zatrzymałam.
-Do zobaczenia!-odparła na co ja wysiliłam się na uśmiech i wyszłam.
Jednak mogę stwierdzić, że noc jest przerażająca. Im dalej byłam od domu Caroline tym bardziej zaczęłam się bać. Oczywiście, jak to ja, zaczęłam sobie wyobrażać jak nagle za drzewa wyskakuję jakiś psychol i mnie porywa. Pokręciłam głową chcąc odpędzić te myśli i chciałam się skupić na czymś przyjemnym, lecz nie mogłam. Każdy szelest, auto, szczek psa, wywoływał u mnie strach. Jestem bardzo blisko domu, nic mi nie grozi, powtarzałam to sobie aż do momentu gdy zobaczyłam znajome mieszkanie. Gdy już weszłam do środka, starałam się poruszać bardzo cicho, aby nikogo nie obudzić. Nie chciałam żeby moja rodzicielka znów mnie pytała gdzie byłam. Czułam się wtedy jak na przesłuchaniu. Odetchnęłam z ulgą, gdy znalazłam się w swoim pokoju, ale nie potrwało to zbyt długo bo zobaczyłam włączonego laptopa leżącego na łóżku. Podeszłam bliżej i na dolnym pasku narzędzi ujrzałam, że został zminimalizowany Word. Po chwili zastanowienia się otworzyłam go a w nim był wielki, czerwony napis:
S-SECRET
To są jakieś żarty, tak? Zaczęłam się rozglądać dookoła i zorientowałam się, że okno było otwarte. Przecież ja je zamykałam, pomyślałam a przez ciało przeszłe mi dreszcze. Co to mogło znaczyć? Jaki sekret? To było tak dziwne, że zaczęłam panikować. A może ten "ktoś" mnie teraz obserwuję i ma ubaw ze mnie? A co jeśli to nie są żarty? Nie wiem w co mam wierzyć, ale żeby racjonalnie myśleć musiałam się uspokoić. Wzięłam parę głębokich wdechów i starałam się skupić na czymś innym. Musiałam iść do łazienki i trochę ochłodzić twarz. Dość pewnym krokiem otworzyłam drzwi i mało co nie dostałam zawału. Okay to zaczyna być dziwne...
_______________ _______________ _______________
Chciałabym Was przeprosić, że rozdział jest taki krótki, ale wiecie...nauka itp i nie miałam zbytnio czasu aby go napisać. I mam pytanie: Pisać pod każdym rozdziale kiedy będzie następny?

poniedziałek, 5 stycznia 2015

Rozdział 9

Już nigdy nie tknę alkoholu. Na samą myśl robi mi się niedobrze. Nawet nie wiem ile tego wypiłam. Trzy, cztery drinki? A może więcej? Wiem jedno. Powinnam tyle nie pić. Nie lubię mieć kaca. Kto w ogóle lubi Jacqueline? Ciągle dudniło mi w głowie a światło, które odbijało się od okna, drażniło mnie. Czułam się jak wampir. Z cichym jękiem wstałam z łóżka i zeszłam na dół. W kuchni zauważyłam rodzicielkę. Stała tyłem do mnie i włączyła czajnik. Gdy usłyszałam gotującą się wodę, myślałam, że dostanę szału. Moja matka odwróciła się zmierzyła mnie dziwnym wzrokiem. Podeszłam do lodówki i wyjęłam jogurt. Starałam się nie zwracać na nią uwagę, ale ciągle czułam na sobie jej wzrok. Wzięłam łyżeczkę z szuflady i delektowałam się truskawkowym smakiem. Moja matka natomiast oparła się o ladę. Po chwili wstałam i powolnym krokiem podeszłam do śmietnika i wyrzuciłam kubek a łyżeczkę dałam do zlewu. Miałam już wracać do swojego pokoju, ale rodzicielka mi to uniemożliwiła.
-Jacqueline, wracaj-krzyknęła a ja wykonałam jej polecenie-gdzie byłaś w nocy?
-Na imprezie-powiedziałam to tak, jakby to było oczywiste. Twarz mojej matki skamieniała.
-Czemu poszłaś bez mojej zgody? Martwiłam się o ciebie-zaskoczona rozszerzyłam oczy.
-Martwiłaś się? Od kiedy ty się martwisz?
-Proszę cię. Nie mów to tak jakbym się tobą nie interesowała-odparła i zaczęła się do mnie zbliżać. Błagam nie dotykaj mnie, błagam. Gdy zobaczyłam jak jej dłoń zbliża się do mojej, cofnęłam się o krok do tyłu. Moja rodzicielka najpierw spojrzała na mnie a później na swoją rękę i schowała ją do kieszeni. Nie chcę czuć jej dotyku. Nie chcę żeby mi mieszała w głowie. Nie chcę-co się z tobą dzieję Jackie?-spojrzałam na nią ze znakiem zapytania na twarzy-od śmierci ojca jesteś jakaś dziwna. Nie mogę zrozumieć twojego zachowania. Gdzieś wychodzisz i nawet mnie o tym nie poinformujesz. Czemu oddalasz się ode mnie?
-Słucham? Czy ty się słyszysz?! To ty się oddalasz od nas. Masz wszystkich gdzieś. Żyjesz swoim światem a my ci tylko przeszkadzamy-zrobiłam przerwę aby nabrać powietrza-To nie ja tu jestem winna, tylko ty.
-Nie mów tak-powiedziała z pretensją. Nawet nie próbuje zaprzeczyć. Jest najgorszym samolubem jakiego kiedykolwiek spotkałam.
-Powiem ci, że jakbyś się mną interesowała to by nas tutaj nie było. Zgaduję, że nawet nie wiesz czy  w ogóle mam przyjaciół, czy...-nie dokończyłam swoje zdanie bo poczułam silny, piekący ból na moim policzku. Moja własna matka mnie uderzyła. Spojrzałam na nią zdezorientowana. Widziałam jak w jej oczach gromadzą się łzy.
-Jesteś do dupy!-krzyknęłam ile sił w płucach i pobiegłam do pokoju. Nie słyszałam żeby mnie wołała, nie poszła za mną żeby spróbować ze mną porozmawiać, nie przeprosiła mnie za to co mi zrobiła. Pewnie była z tego dumna. Tęsknię za moją dawną mamą. Chciałabym się móc do niej przytulić i wyżalić, chciałabym jej powiedzieć jak mi jest trudno od odejścia taty, chciałabym żeby powiedziała mi, że mnie kocha, ale mogę tylko pomarzyć. Nigdy nie usłyszałam od niej prawdziwego słowa na mój temat, nigdy mi szczerze nie powiedziała, że mnie kocha. Usiadłam wygodnie na łóżku i odblokowałam telefon. Przez chwilę patrzyłam na swoją komórkę, nie wiedząc co mam zrobić. Zadzwoniłabym do kogoś, ale nie mam do kogo. Spotkałabym się z kimś, ale z kim?! O mamuniu! Jestem odludkiem. Ze smutkiem na twarzy wsunęłam telefon pod poduszkę. Inaczej to sobie wszystko wyobrażałam. Myślałam, że przeprowadzka tutaj, jednak aż taka zła nie będzie, ale się myliłam. Coś często to robię. Bo choć wiem, że będzie źle ja wmawiam sobie coś innego. Jestem do niczego. Może moja matka ma racje? Nie. Wróć. Tak nie jest. Na pewno. Hugh. Nienawidzę samotności. Niby się do niej przyzwyczaiłam, ale już nie mogę tego znieść. I tak wystarczająco wytrzymałam. Położyłam się na łóżku i wypominałam sobie czasy gdy moje życie jeszcze było normalne, lecz nie potrwało to zbyt długo bo moje powieki stawały się coraz cięższe i po chwili odpłynęłam do krainy Morfeusza.
***
Zaczęłam rozglądać się dookoła. Gdzie ja, do cholery, jestem? Pomieszczenie nie wyglądało znajomo. Próbowałam szukać drzwi, ale gdy poruszyłam swoją prawą nogą, zrobiło mi się ciężko. Spojrzałam na dół i moje oczy momentalnie się rozszerzyły. Łańcuch?
-Co do...-nie zdążyłam dokończyć swoje zdanie bo drzwi od pokoju szybko się otworzyły.
-Witam cię, Panno Carter-zmrużyłam oczy aby lepiej zobaczyć, ale przez ciemność, która panowała w pomieszczeniu nic nie ujrzałam. Mężczyzna stojący przy wejściu cicho się zaśmiał.
-Gdzie ja jestem?-zapytałam, chociaż tak naprawdę chciałam krzyczeć.
-U mnie w domu, Jacqueline-usłyszałam powolne kroki, które zbliżały się moją stronę. Im bliżej był, tym lepiej widziałam jego twarz. Mężczyzna był wysokim, szczupłym brunetem o pięknych, błękitnych oczach-jestem Ivan, skarbie-brunet złapał mnie za podbródek i mocno ścisnął na co cicho syknęłam.
-Co ja tu robię?-zapytałam z łamiącym się głosem. Zaczęłam się go bać. Mój wewnętrzny głos, mówił mi abym uciekała, ale jak, skoro moja noga jest spięta łańcuchem?! Ivan oparł się o ścianę i zaczął mi się bacznie przyglądać. Czułam, że się rumienie i dziękowałam Bogu, że nic nie zauważył. Nie wiem czy brunet usłyszał moje pytanie, ale bałam się go ponownie o to spytać. Przez dłuższy czas niebieskooki patrzył się na mnie, ale później, kolejny raz do mnie podszedł. Serce zaczęło mi bić jak oszalałe.
-Rozbierz się-powiedział i cofnął się o krok.
-Słucham?-popatrzyłam na Ivana z niedowierzaniem, ale przez chwile wyglądało to tak, jakby chciał podejść i mnie walnąć.
-Rozbierz się, albo sam to zrobię-syknął przez zęby. Powolnymi ruchami, rozpinałam swoją bluzkę i kątem oka patrzyłam się na mężczyznę-spodnie też, słońce-z drżącymi dłońmi wykonałam jego polecenie a raczej rozkaz. Skąd ja się tu wzięłam i kim, do cholery, jest Ivan? Gdy próbowałam cokolwiek sobie przypomnieć, miałam pustkę w głowie. Patrzyłam się z przerażeniem na bruneta. Nie minęła nawet chwila a do pomieszczenia wszedł następny mężczyzna. A sądziłam, że gorzej być nie może.
-Jackie, chyba poznajesz tego pana-Czułam, że mam coraz większe trudności z oddychaniem. Tak, zdecydowanie poznaje.
-Tata?
-Witam cię, Jacqueline-Co? Jak on się tu znalazł? Czy jego też porwali? Ojciec podszedł do mnie i patrzył się na moje pół nagie ciało. Czułam się niezręcznie.
-Wypuść mnie-powiedziałam wręcz błagalnym tonem. Ojciec prychnął.
-Nie mogę. Nie po to cię tu przywiozłem-na dźwięk jego słów zesztywniałam. Chyba się przesłyszałam...
-A więc po co?-starałam się aby mój głos brzmiał normalnie.
-Przypominasz mi twoją matkę, a ja próbuje o niej zapomnieć.
-I co mam z tym zrobić?!-ojciec i Ivan wymienili się spojrzeniami. Na twarzy mojego taty zagościł uśmiech, natomiast na moim ciele pojawiła się gęsia skórka.
-Ty? Nic. Ale ja, owszem. Mogę coś z tym zrobić-zaczęłam kręcić głową.
-Nie rozumiem.
-No do kurwy! On chcę cię zabić!-krzyknął zniecierpliwiony i zarazem znudzony towarzysz. Ojciec wysłał mu wściekłe spojrzenie.
-Widzisz, Jacqueline, twoja matka była i jest zwykłą dziwką. Od dawna wiedziałem, że się z kimś puszcza, ale nie spodziewałem się, że z moim wrogiem. Mówiła mu wszystkie moje plany i... to mnie doprowadziło do szału. Musiałem się jej pozbyć i dziś nastąpił ten piękny dzień.
-Ale jestem twoją córką i...
-Nie-przerwał mi-jesteś jego córką a nie moją-poczułam jak moje policzki stają się mokre. Jak on może mówić to z takim spokojem? Nawet specjalnie dał nacisk na słowo 'jego'. Moje serce pękło. Pękło na milion kawałków.
-Wypuść mnie psychopato!-zaczęłam krzyczeć i wiercić się jak opętana. Znienawidziłam go w jednej sekundzie. Mój ojciec sięgnął do tylnej kieszeni spodni i wyjął pistolet, który wycelował prosto w moje czoło. Momentalnie się uspokoiłam.
-Zacytuje ci pewne słowa. "Trzymaj się swoich przyjaciół blisko, ale jeszcze bliżej swoich wrogów". I tak właśnie zrobiłem.
-A co z moją matką. Gdzie ona jest?!-zapytałam, choć wyglądało to tak, jakbym mówiła to z obojętnością. Ale tak wcale nie było. Chciałam grać na czas, ale zdałam sobie sprawę, że nic nie mogę zrobić.
-Skończyła tak, jak ty za chwilę-splunęłam prosto w jego twarz, ale on tylko wytarł ją swoim białym rękawem-Wiesz co? Ivan przed twoją śmiercią chciał się tobą zabawić, ale powiem ci, że nie jesteś tego warta-podły, pieprzony chuj! Gdzie jest mój dawny ojciec? Jego oczy stawały się coraz ciemniejsze-Żegnaj Jacqueline-nie zdążyłam nic powiedzieć bo usłyszałam dźwięk pistoletu i przez głowę przeszedł mi ogromny ból. Wszystko działo się w tak szybkim tempie, że ostatnią rzeczą, którą widziałam to zamazana twarz Ivana.
_______________ ______________ _____________
I oto dziewiąty rozdział. Czy tylko mi się wydaję, że jest beznadziejny? :)

wtorek, 23 grudnia 2014

Rozdział 8

Piątek. Coś czuje, że ten dzień nie będzie należał do najmilszych. Ethan będzie wyjeżdżał o czternastej, więc dałam sobie spokój ze szkołą. Nie mogłam też zapomnieć o tym SMS-ie. Miałam dwie myśli. Albo ktoś robi sobie jaja i chcę mnie tylko postraszyć, albo jakiś psychol mnie śledzi a ja nie zdaję sobie z tego sprawę. Szczerze? Miałam wielką nadzieję, że pierwsza opcja jest prawdziwa. Co do imprezy to nie miałam ochoty się tam zjawiać. Ogólnie nikogo nie znam a Eliotowi nie chcę robić żadnych problemów. Nie chcę aby się mną niańczył przez cały czas. Mimo, że nie jestem jeszcze pełnoletnia, jak na swój wiek, umiem o siebie zadbać. Z trudem wygramoliłam się z łóżka i ubrałam się w byle jakie ubrania. Byłam tak leniwa, że nawet nie spojrzałam w lustro aby sprawdzić czy chociaż wszystko ze sobą dobrze wygląda. No cóż....moje lenistwo wygrało.
.
.
Nienawidzę pożegnań. Nigdy ich nie polubię. Starłam się nie pokazywać Ethanowi jak bardzo jest mi przykro, że wyjeżdża. Obiecałam mu, że niedługo się spotkamy, ale czy tylko ja nie wierze swoim słowom? Nie płakałam, choć z trudem powstrzymywałam się od tego. Lecz gdy wszedł do samolotu pękłam. Czułam jakby ktoś wyrwał mi serce. Ethan strasznie przypominał mi ojca, tak bardzo się z nim przywiązałam a teraz się pytam po co mi to było. Czuję się pusta. Bez brata, moje życie nie będzie takie ciekawe. Wiem...mówię to tak, jakbym już nigdy nie miała go zobaczyć, ale ja wiem, że tak właśnie będzie. Moja ciotka mieszka w Londynie i nie wiem czy są jakiekolwiek szansę abym w najbliższym czasie go spotkała. Jestem też cholernie zła na matkę. W ogóle mnie nie rozumie, nawet nie próbuje. Nie liczy się z moim zdaniem i pewnie ma je w dupie. Ja nie wiem czym sobie zawiniłam, że mam takie beznadziejne życie. Chyba powinnam na chwilę przestać o tym myśleć...Założyłam czarną bluzkę na ramiączka i jasne, podarte jeansy. Nie lubię chodzić w sukienkach. Czuję się wtedy jak jedna z tych plastikowych lal. Nie wiem czy to dobry pomysł, ale na pewno lepszy od siedzenia w domu z rodzicielką. Nawet nie zdążyłam założyć butów a usłyszałam pukanie. Otworzyłam drzwi i zastałam Eliota opartego o ścianę. Wzięłam komórkę i wsiadłam do czarnego BMW. W samochodzie panowała cisza a to do bruneta nie było podobne. Ciągle buzia mu się nie zamykała i nie ukrywam, że powoli zaczynało mnie to denerwować. Eliot to miły chłopak i choć znam go niecały tydzień, polubiłam go i on chyba mnie też.
-Nie wysiadasz?-spojrzałam w stronę chłopaka. Wysiadłam z auta i szłam tuż za nim. Owen co chwila witał się z kimś. Tak, Eliot zdecydowanie jest lubiany w szkole. Zastanawiałam się tylko czy większość z tych ludzi zdaję sobie sprawę, że on ich nienawidzi? Jeszcze nigdy nie widziałam, żeby z kimkolwiek z nich siedział na przerwie i rozmawiał. W szkole trzymałam się tylko i wyłącznie z Eliotem i Melanie. Muszę przyznać, że myliłam się co do niej. Jednak była zainteresowana przyjaźnią, ale brak czasu jej to uniemożliwił. W sumie nie dziwie się jej, że jest ciągle zmęczona. Musi być na każde kiwnięcie palca dyrektorki. Usiadłam przy barze i patrzyłam jak brunet znika w tańczącym tłumie. Dziś nie miałam humoru by się bawić. Kto w mojej sytuacji by je miał? Siedziałam z pół godziny zanim chłopak wrócił. Był strasznie spocony i sapał jak pies. Poprosił o jakiegoś drinka, którego duszkiem wypił. Czy wspomniałam, że nienawidzę spoconych mężczyzn? To jest naprawdę ohydne, ale nie mogę się spodziewać, że po pół godzinnym tańcu, brunet będzie pachniał fiołkami.
-Ej, uśmiech, proszę!-wysiliłam się na "uśmiech", lecz potem i tak nabrałam tą samą minę co wcześniej.
-Wybacz. Tylko psuje tobie zabawę. Może lepiej jak sobie pójdę?-brunet zaprzeczył, ale doskonale wiedziałam, że nie widzi mu się siedzenie z dziewczyną, która ciągle marudzi. Eliot zamówił mi drinka, później kolejnego i następnego i tak w kółko aż odmówiłam, choć wiedziałam, że za późno bo już była wypita. Przez nadmiar alkoholu, postanowiłam zatańczyć z brunetem. Szłam w sam środek tłumu, ale mój mózg błagał abym wróciła. Położyłam swoje ręce na jego szyi a on na moich biodrach. Nasze ciała ocierały się o siebie wymyślając własny rytm. Chłopak świetnie tańczył. Może często przychodzi na imprezy? Gdy piosenka nabrałam szybszego rytmu, usiadłam na swoje poprzednie miejsce. Zaczęło robić mi się niedobrze. Głowa mnie bolała i brało mnie na wymioty.
.
.
-Chodź, zatańczymy ostatni raz i jedziemy do domu-chłopak ciągnął mnie za rękę.
-Eliot, musimy iść. Nikogo tu nie ma-obróciłam się dookoła, pokazując pustkę w klubie. Brunet machnął ręką i podszedł do blondynki, która sprzątała stoły. Pięknie. Jest już czwarta rano, oczy mi się zamykają a ten tuman flirtuje z jakąś dziewczyną. Byłam załamana myślą, że będziemy musieli wracać piechotą do domu, ale najwidoczniej tylko ja widziałam w tym problem. Stałam prawie godzinę, patrząc jak nowa para się całuje. Mogłam zostać w domu, ale nie. Jacqueline najpierw robi a potem myśli.
-Chodź, zawiozę cię do domu-poczułam  jak ktoś kładzie na moje ramiona męską marynarkę. Pachniała dość znajomo, więc odwróciłam się i doznałam szoku.
-Co ty, do cholery, tutaj robisz?-zapytałam zaskoczona. Brooks się zaśmiał. Spojrzałam na niego wściekłym wzrokiem i spoważniał.
-A co się robi w klubie?-prychnęłam-Idziesz ze mną czy zostajesz?
-A co z Eliotem?-spojrzałam na Owena.
-Myślisz, że to jego pierwszy raz? Poradzi sobie, tak jak zwykle-byłam już zmęczona więc się zgodziłam. Skoro to nie był jego pierwszy raz, nie powinien być na mnie zły, że sobie poszłam bo w sumie sam ze sobą świetnie się bawił. Patrzyłam na mijające nas drzewa i zanim się obejrzałam, byliśmy pod moim domem.
-Wiesz...mógłbym tak siedzieć z tobą wieczność, ale dziś jestem zbyt zmęczony-uśmiechnął się a ja szybko wysiadłam z auta.
-Poczekaj-poczułam silny ból na moim nadgarstku-coś się stało?-pokręciłam głową.
-A co miałoby się stać?-zdezorientowana zmarszczyłam brwi.
-Cały czas jesteś jakaś...nieobecna?
-Och to-kiwnął głową-mój brat wyjechał i... zresztą długa historia-odparłam a łzy momentalnie pojawiły się w moich oczach. Nie planowałam tego, ale ile jeszcze mam ukrywać, że strasznie mnie to boli?
-Ej, nie płacz-Luke przybliżył się i kciukiem otarł łzy. Uśmiechnęłam się do niego i to był, jak do tej pory, jedyny szczery uśmiech-chyba czas na mnie-oznajmił patrząc w zegarek-Buzi na dobranoc?
-Niedoczekanie-prychnęłam.
-Grasz niedostępną. Hm...podoba mi się. Dobranoc, ma belle-cicho się zaśmiał a ja podeszłam do drzwi, ale je nie otworzyłam.
-Brakowało mi twojego francuskiego-powiedziałam do siebie cicho, ale chyba nie na tyle aby on tego nie usłyszał.
-Doskonale o tym wiem-mruknął mi do ucha. Przez chwilę stałam i analizowałam jego słowa a potem odwróciłam się. Brunet wsiadł do auta i podjechał pod swój dom.
______________ _______________ ______________
Ta-da! I jak wam się podoba ten rozdział? Myślę, że aż taki zły nie jest, hm? Okay a teraz odejdę od tematu...Skoro "zobaczymy" się dopiero 5 stycznia (wtedy dodam następny rozdział) chciałam Wam życzyć Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku. Ogólnie życzę Wam aby wasze marzenia się spełniły i oby rok 2015 był lepszy od poprzedniego. Mam nadzieję, że z czasem będzie Was więcej. Dziękuję za wszystkie wasze komentarze. Jeżeli macie jakiekolwiek pytania, śmiało piszcie :).
Merry Christmas and a Happy New Year!

czwartek, 18 grudnia 2014

Rozdział 7

Czekałam z niecierpliwością na swoją matkę. Byłam tak wściekła, że miałam ochotę rozładować na kimś swoją złość. Ciągle chodziłam w kółko, rozmyślając co jej powiedzieć. Nie mogłam tego zrozumieć. Przecież Sean mógłby być jej synem a nie "mężczyzną jej życia". Moja rodzicielka zachowuje się jak dziecko. Myśli, że jak będzie się spotykać z dwudziestopięciolatkiem to będzie bardziej kochana. Czasami czuje się jakbym to ja była matką a ona nastoletnią dziewczyną. Podskoczyłam do góry gdy poczułam jak ktoś łapie mnie za ramię. O wilku mowa. Moja matka stała i patrzyła mi się w oczy.
-Jackie, co jest?
-To ty mi powiedz. Od kiedy jesteś z Seanem, co?-widziałam jak otwiera usta by coś powiedzieć, ale ją wyprzedziłam. Dobrze wiedziałam co chciała mi powiedzieć-Nie próbuj kolejny raz kłamać. Ja nie wiem...myślałaś, że nigdy się nie dowiem?-widziałam, że była zaskoczona. Nie wiem co teraz myśli, ale mało mnie to w tej chwili obchodziło.
-Skąd o tym wiesz?-zapytała tak cicho, że musiałam się do niej przysunąć aby cokolwiek usłyszeć.
-Następnym razem jak będziecie się pieprzyć, to sprawdźcie czy nikogo nie ma w domu. Nie sądzisz, że Ethan jest za młody by na takie coś patrzeć?-czułam się wyższa. Pierwszy raz nie byłam niczemu winna, pierwszy raz nie musiałam się z niczego tłumaczyć. Może to zdarzenie nie było jakąś wielką tragedią, ale czułam się dumnie. Nie miałam czasu by czekać na jej odpowiedź. Korzystając z okazji, że była odwrócona do mnie tyłem, wzięłam telefon i wyszłam z domu. Nie chciałam słuchać jak mi tłumaczy, że ma prawo kogoś mieć. Oczywiście jej nie zabraniam, ale niech znajdzie sobie kogoś w jej wieku. Mało jest samotnych i zarazem przystojnych facetów koło czterdziestki? Jest ich mnóstwo, ale moja matka akurat znajduje sobie chłopaka, który jest dwa razy młodszy.
.
.
-Hallo? Jacqueline, żyjesz?-brunet zaczął machać mi ręką przed oczami
-Em...przepraszam, zamyśliłam się-uśmiechnęłam się do niego a on wzruszył ramionami.
-W porządku. To może mi opowiesz nad czym tak myślisz?
-To nic ważnego-wzięłam łyk nadal gorącej herbaty. Nie mam ochoty gadać o tym co się stało wczoraj. Seana w ogólne nie widziałam, więc zastanawiałam się gdzie on jest. Może przychodzi do domu kiedy jestem w szkole i gdy śpię? Jeszcze nigdy nie widziałam, żeby ktoś tak często pracował. Może jednak nie pracuje tylko na przykład zdradza moją mamę? Taa...chciałabym.
-I znów gadam do siebie-stęknął oburzony. Matko...kompletnie o nim zapomniałam. Przeprosiłam go kolejny raz na co tylko się zaśmiał, choć nie wiem co w słowie "przepraszam" było coś śmiesznego. Po usłyszeniu dzwonka każdy wyszedł z pomieszczenia i kierował się w stronę sali lekcyjnej. Moje akurat się skończyły. Tak, zdecydowanie ten dzień mogę nazwać ulubionym. Powolnym krokiem szłam do szatni po kurtkę, gdy nagle moją uwagę przykuła pewna rozmowa Jai'a i chłopaka, którego nie znałam.
-Nie obchodzi mnie to, rozumiesz?! Masz mi to załatwić do soboty-Jai mówił przez zaciśnięte zęby, przyciskając blondyna do ściany. Nieznany mi chłopak kiwnął głowę i szybko uciekł z szatni. Jai wyprostował jedną rękę a mi zrobiło się gorąco. Tygrys z zielonymi oczami...Taki sam tatuaż miał mój ojciec. Serce nabrało szybszego rytmu a wspomnienia z moim ojcem ożyły.

-Tatusiu, co to jest?-zapytałam zaciekawiona, ciągle patrząc na przepiękny rysunek, który znajdował się na ręku mojego ojca.
-Tatuaż-spojrzałam na niego nie rozumiejąc jego słowa-rysunek, który zostaje na zawsze-wyciągnęłam swoje chude palce do tygrysa i delikatnie go dotknęłam-Wiesz co on oznacza?-zapytał po dłuższej chwili. Pokręciłam przecząco głową-Oznacza siłę, odwagę i długie życie-cicho się zaśmiałam.
-Super! Czyli nigdy mnie nie zostawisz?-spojrzałam na ojca a on pogłaskał mnie po głowie.
-Nigdy-wyszeptał.

-Ale zostawiłeś-powiedziałam sama do siebie. Nie mam do niego żalu, ale mógł zostawić jakiś list lub komuś coś powiedzieć. On jednak wolał odejść bez pożegnania. Gdy spojrzałam w stronę gdzie Jai kilka sekund temu się znajdował, pomieszczenie okazało się puste.
-Co ty tutaj robisz Jacqueline?-na dźwięk jego głosu podskoczyłam do góry.
-Ja..chciałam wejść do szatni-starałam się wypowiedzieć te słowa dość pewnie.
-Po co? Przecież to jest męska. Damska znajduje się obok-Pokazał kiwnięciem głowy. Zrobiło mi się głupio a na dodatek wyszłam na idiotkę Przez chwilę patrzyłam na niego, lecz potem znów mój wzrok powędrował na tatuaż. Gdy dotknęłam jego skóry, momentalnie pojawiła się gęsia skórka. Zaczęłam śledzić kontury a brunet patrzył na każdy ruch mojej ręki. Byłam tak zaślepiona, że nawet nie zauważyłam jak Brooks położył swoją drugą dłoń na moją. Speszona oderwałam swoją rękę-Przepraszam muszę już iść-szybko ruszyłam do DAMSKIEJ szatni, zabrałam swoją kurtkę i wyszłam. Nawet nie spojrzałam za siebie aby sprawdzić czy Jai nadal tam stoi, czy jednak odszedł. Byłam na siebie zła. Jak to musiało wyglądać? Jakaś dziewczyna podchodzi do chłopaka i maca jego rękę. Jestem nienormalna. Przeszłam przez pasy i szybko szłam dalej, ale zatrzymałam się, gdy usłyszałam jak ktoś mnie woła.
-Jai, nie chcę z tobą rozmawiać!-krzyknęłam. Nie wiem dlaczego, ale byłam pewna, że to on.
-Od kiedy nazywam się Jai?-zapytał oburzony Eliot a ja uśmiechnęłam się sztucznie. Pomyłka.
-Przepraszam-wydukałam patrząc na moje buty.
-Czy dziś to dzień przeprosin? Bo coś cały czas mi to mówisz.
-Przestań. Przeprosiłam cię tylko trzy razy-Brunet kolejny raz w tym dniu się zaśmiał. Właśnie przypomniał mi kogoś...
-Szkoda, że nie idziesz na tą imprezę-oznajmił zawiedzionym głosem.
-Wiesz...myślałam nad tym długo i doszłam do wniosku, że nie mogę siedzieć cały czas w domu i...
-Mądra Jacqueline!-brunet klasnął a mi zadźwięczało w uszach. Zatrzymaliśmy się przy moim domu.
-Przyjadę po ciebie koło dwudziestej. Do zobaczenia-Eliot puścił mi oczko na co ja odpowiedziałam śmiechem. Weszłam do domu i miałam wielką nadzieje , że mojej rodzicielki nie ma w mieszkaniu. Sprawdziłam wszystkie pomieszczenia i odetchnęłam z ulgą. Podbiegłam na górę do pokoju i w chwili gdy miałam otworzyć drzwi, z łazienki wyszedł Ethan.
-Cześć Jackie! Pogramy w piłkę?-Najwidoczniej nie zauważył, że dopiero przyszłam do szkoły, ale nie mogłam mu odmówić. Uśmiechnęłam się do brata i poczochrałam jego włosy.
-Jasne, tylko poczekaj na mnie na podwórku. Zaraz przyjdę ok?-brunet kiwnął głową a ja weszłam do swojego królestwa. Zostawiłam swoją torbę na łóżku, wzięłam ze sobą gumkę do włosów i szybko poszłam w kierunku podwórka. Nagle dostałam SMSa. Nieznany numer.
"Źle robisz idąc na tą imprezę, Jacqueline"
______________ ________________ _______________ 
Hi! Chcę was poinformować, że postaram się aby następny rozdział był we wtorek, ale nie jestem pewna czy zdążę go napisać. Dlatego gdybym go nie wstawiła to bądźcie pewni, że się pojawi 5 stycznia. A tak w ogóle... Co myślicie o tym rozdziale? Kto mógł napisać tego SMSa?